Niespełnione obietnice i bananowo-truskawkowy pudding chia

Od połowy 2015r. byliśmy całkowicie pochłonięci budową. Najpierw szukanie projektu, a gdy zdecydowaliśmy się na projekt indywidualny, milion poprawek i rozważań. Później biurokracja, a w grudniu zaczęła się jazda bez trzymanki: każdy weekend na budowie, i mimo że nie mieliśmy tam początkowo fizycznie nic do roboty, to przychodziło do kolejnych decyzji; jaka dachówka, okna, drzwi i milion technicznych spraw, które to już były w rękach Małżona.
Z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne, ile czasu zajął nam wybór okien, jeżdżenie po budowach, salonach ze stolarką, ale wtedy spędzało mi to sen z powiek. I tak każdy etap budowy dostarczał coraz większych emocji, wymagał coraz to nowych decyzji i coraz bardziej nas angażował czasowo. Nie było czasu na kawki, deserki, ciasta i obiadki. Wszystko na szybko; śniadanie, ubieramy się, wychodzimy, obiad najczęściej albo gdzieś po drodze, albo w domu coś prostego. Pankejki na śniadanie były szczytem luksusu (po czym i tak najczęściej szybko się ubieraliśmy i wychodziliśmy). Wtedy, tuż przed przeprowadzką, kiedy zmęczenie sięgało zenitu i człowiek marzył o chwili spokoju, obiecałam sobie, że jak tylko zamieszkamy, zacznę się w końcu spełniać kulinarnie. Że dom co weekend będzie pachniał świeżo upieczonym ciastem, że na kuchence będzie pyrkał rosołek. Niedługo mija pół roku (!!!) od przeprowadzki i gdzie są te moje kulinarne poczynania, się pytam? Gdzie te serniki i mięsiwa? Nadal każdy posiłek robiony na szybko, bo przecież Castorama czeka, sprzątanie czeka, robota woła. Obiecałam sobie zatem po raz kolejny, i tym razem mam zamiar tą obietnicę dotrzymać, że oto nadchodzi nowa kuchenna era w miaudomku. Zaczęłam dobrze, kupiłam kawał wołowiny, “na obiad będzie gulasz”, mówię do Męża. Po czym pojechaliśmy na zakupy. Castorama, Obi, znowu Castorama. Wołowina wylądowała w zamrażalniku, a skończyło się na kotlecie z kurzego fileta… Ale nie, nie poddam się, walczę. Oprócz wołowiny w koszyku znalazło miejsce coś, co zawsze mnie ciekawiło, ale podchodziłam do tego jak pies do jeża. A mowa o nasionach chia. Poczytałam wcześniej, jak się to cudo robi, okazało się bardzo proste. Poza tym poczytałam o dobroczynnych właściwościach, jednak i tak ciekawość, jak smakują te kuleczki, była najsilniejszym bodźcem do zakupu. Poniżej prezentuję więc przepis na…

BANANOWO-TRUSKAWKOWY PUDDING CHIA

Składniki na 2 porcje
– 200ml mleka
– 3 łyżki nasion chia
– 1,5 łyżki syropu klonowego
– 1 banan
– kilka truskawek i opcjonalnie odrobina cukru

Pudding zaczynamy przygotowywać dzień wcześniej. Do mleka wsypujemy ziarenka, dodajemy syrop i mieszamy, odstawiamy do lodówki. Po 15 minutach znowu mieszamy i odstawiamy przykryte na całą noc. Na drugi dzień obieramy banana, truskawki pozbawiamy szypułek (można zostawić kawałki do dekoracji) i blendujemy każde z owoców osobno, truskawki można dosłodzić. W szklankach układamy warstwowo pudding i zblendowane owoce.

Jak smakuje taki pudding? Szczerze mówiąc, to całkowicie przejął smak owoców, więc jeśli ktoś szuka nowych smakowych doznań, to może się niestety rozczarować 🙂 Co nie zmienia faktu, że pudding w tym konkretnym wydaniu był arcy smaczny.

MIAUDOMEK